Zawsze wydawało mi się, że spacer to taka spokojna, relaksująca aktywność. No bo jak to brzmi? „Idziemy na spacer.” Czasem mam wrażenie, że to tylko eufemizm na: „wychodzę z domu w pełnym chaosie, wrócę zmęczona, spocona i w poplamionym ubraniu.” Ale dobra, nie wyprzedzajmy wydarzeń.
Wyszłam z domu z jednym celem – przewietrzyć głowę i przewietrzyć dziecko.
Plan był prosty: pół godziny na świeżym powietrzu, może kawa na wynos, szybki reset i powrót przed pierwszą drzemką. Brzmi jak marzenie, prawda?
Rzeczywistość wygląda trochę inaczej🤭
Często umawiam się na wspólne wyjścia z siostrą. Znamy się na wylot i mamy swój system – spotykamy się gdzieś w połowie drogi. Kiedy dzwoni i pyta: „Już wychodzisz?”, odpowiadam z entuzjazmem, że jasne, mały już w wózku przy drzwiach. Dziesięć minut później ona już puka do naszych drzwi, a ja wciąż szukam bucika, przekładam pieluchy z jednej torby do drugiej, sprawdzam wodę w bidonie i zastanawiam się, czy przypadkiem o czymś nie zapomniałam. Odpowiedź brzmi: zapomniałam. Zawsze coś.
Ostatnio wiał taki wiatr, że dosłownie wywiało nam wszystkie chrupki spod wózka. Mały siedział w środku i tylko obserwował, jak samochody rozjeżdżają jego przekąski na środku skrzyżowania. Ja stałam obok i nawet nie próbowałam ich ratować – uznałam, że to już straty wojenne. On patrzył z niedowierzaniem, ja wzruszyłam ramionami.
Czasem wózek, który miał nam ułatwić spacer, nagle staje się wózkiem na zakupy. A ja niosę małego na rękach przez pół drogi, prowadząc wózek jedną ręką i wmawiając sobie, że to w sumie niezły trening.
W dodatku jestem niemal pewna, że moje ubrania mają jakąś magiczną właściwość – przyciągają resztki jedzenia. Nawet jeśli dokładnie sprawdzam się przed wyjściem, to i tak chwilę później mam plamę z kaszki albo zupki w miejscu, w którym absolutnie nie powinna się znaleźć.
A komentarze ludzi? Tu, w Anglii, na szczęście nikt nie rzuca złotych rad. Co najwyżej słyszę pełne czułości „bless her!”, kiedy mój synek słodko zaśnie w wózku, a spod czapki wystają jego jasne włoski. Prawie zawsze biorą go za dziewczynkę – choć naprawdę staram się go ubierać po chłopięcemu. No ale włosów nie obetnę, bo są przecież boskie😁
Z każdym wyjściem jest trochę mniej stresu i trochę więcej luzu. Nawet jeśli spacer kończy się płaczem – nadal warto. Bo wychodzę nie tylko po to, żeby przewietrzyć dziecko. Wychodzę też dla siebie. Na chwilę. Na oddech. Na przypomnienie sobie, że ja też jestem człowiekiem. Że moje potrzeby, choć chwilowo ustawione za drzemką, karmieniem i szukaniem bucika – nadal są ważne.
N.🩷
Create Your Own Website With Webador